Swallow, czyli o wynikach Dyliżansów
Swallow, czyli o wynikach Dyliżansów Mikołaj J. Kruczyński
"Here is a word or two To tell you I exist, Here is a word for you To tell you I still do"
Te słowa piosenki pt. Swallow szwajcarskiego barda Stephana Eichera (nota bene wśród swoich 3 najważniejszych inspiracji muzycznych wymieniającego Johnny'ego Casha i Boba Dylana) nieodparcie przychodzą mi na myśl, gdy przyglądam się wynikom tegorocznego Plebiscytu Dyliżanse. Oto polski fan country delikatnie przypomniał o swoim istnieniu. A przypomnienie to widać w 2 aspektach. Pierwszy z nich, to oczywiście frekwencja. Blisko tysiąc oddanych głosów w finałowym etapie to nie tylko rekord dotychczasowych edycji Plebiscytu. To tysiąc osób, które miały czas i chęć, by wejść na odpowiednią stronę w Internecie, zagłosować, podać swoje dane i potwierdzić głos, a więc wykazały się jakimś konkretnym działaniem. To jest już pewien potencjał. Drugi aspekt owego przypomnienia o swoim istnieniu, to najogólniej rzecz ujmując wielki sukces countrowego mainstreamu w tegorocznym Plebiscycie, czyli tryumf Lonstara we wszystkich możliwych kategoriach oraz sukcesy Alicji Boncol i Alabamy, a z drugiej strony żółte kartki dla Tomasza Szweda, Pawła Bączkowskiego, Czasu na Grass i Rodeo oraz czerwone kartki dla Grupy Furmana i Colorado. By jednak nie wyciągnąć z tych wyników zbyt pochopnych wniosków, trzeba na nie spojrzeć przez pryzmat aktualnej sytuacji na polskiej scenie country. Dopiero patrząc z perspektywy tego krajobrazu po bitwie, w której zniszczeniu uległa niemal cała "infrastruktura sceniczna" (szerzej pisałem o tym 14 stycznia br. w tekście pt. Czas odbudowy), zauważyć można 3 sposoby reakcji wykonawców countrowych na zaistniałą sytuację. Jedni - np. Life Style Country Band, Hello, HTB (na szczęście tylko na chwilę) - po prostu zamilkli z bezsilności i braku perspektyw. Drudzy - np. Paweł Bączkowski, Colorado, Grupa Furmana, Tomasz Szwed - zaczęli szukać szczęścia w innych muzycznych krainach, wychodząc z założenia, że skoro country się nie sprzedaje, to mogą przecież śpiewać co innego (nieco odrębnym zjawiskiem jest tu Tomasz Szwed, który zawsze był wieloaspektowy i niejako ponadgatunkowy, niemniej ostatnie sukcesy kabaretowe w pewnym sensie wepchnęły go do tej grupy, okradając artystę z czasu, jaki zawsze dla countrowej publiczności miał). Wreszcie trzecia grupa, to artyści tacy, jak Lonstar, Alicja Boncol, czy Alabama, którzy z żelazną konsekwencją trwając przy swojej drodze muzycznej zaczęli sami dbać o swoją promocję i sami sobie organizować występy - pierwszych dwoje w dużej mierze za granicą, Alabama raczej w mniejszych klubach, ale zawsze. I oto tę trzecią grupę countrowa publiczność w Plebiscycie nagrodziła. Czy jest w tym coś dziwnego? Moim zdaniem - nie. Szczególnie, że historia amerykańskiej muzyki country i tamtejszych plebiscytów również pokazuje, że kiedy np. w zbyt dużym stopniu Nashville goes Hollywood, to potem następuje silny powrót do mainstreamu. A jakie stąd przesłanie dla naszych artystów? Cytując dalej piosenkę Eichera:
"Put them in your mouth And say like I do: I exist, I exist, yes I exist"
Mikołaj J. Kruczyński
Zakaz kopiowania, rozpowszechniania części lub całości bez zgody redakcji COUNTRY.WORTALE.NET. Dodaj komentarz | polemiki |