Strona główna » artykuły » CZYSTE COUNTRY WOLSZTYN » OCZAMI WIDZA


„CZYSTE COUNTRY” WOLSZTYN 2012

Do Wolsztyna przyjechaliśmy dopiero późnym wieczorem w sobotę. Z powodów osobistych mogliśmy wyjechać z Elbląga po 15:00. Być może droga do Wolsztyna będzie nas trochę kosztowała, ale to się okaże dopiero jak przyślą zdjęcia z fotoradarów ustawionych na naszej trasie Smile. Żeby zdążyć na większą cześć koncertów nie oszczędzaliśmy paliwa i wyciskaliśmy z autka, co się dało. Rekord czasowy trasy został pobity. Koszt dojazdu pewnie również LaughingLaughing.

Jednak pobyt w Wolsztynie rekompensuje wszystko. Na miejscu okazało się, że z powodu deszczu program się trochę przesunął i zdążyliśmy jeszcze posłuchać występu Honky Tonk Brothers. Ty razem cieszyłem się, że deszcz popsuł trochę szyki organizatorom.  Co prawda w czasie powitań muzyka Honków była jakby w tle, ale zawsze.

W takich festiwalach cenię sobie najbardziej (oprócz oczywiście muzyki) spotkania z ze znajomymi, którzy podzielają nasze zamiłowania. Pierwszym, który nas powitał jeszcze zanim zdążyliśmy się wypakować z auta był Hubert z Rodeo. Za nim podążyli inni. To wielka radość, jak ludzie witają cię ciepło po tylu miesiącach niewidzenia. Dlatego bytność na tego typu imprezach jest dla mnie taka ważna. Wyjeżdżam z nich uskrzydlony, z nowymi siłami do dalszej pracy w szarej codzienności. Nie zastąpi tego nawet najlepsza relacja telewizyjna czy internetowa. Atmosferę na żywo chłonie się nie tylko oczami i uszami, ale każdym zmysłem i każdą komórką swojego ciała.  Najlepszy sprzęt nagłaśniający, super technologia przekazu nie zastąpi nawet niedoskonałych warunków na żywo.

W tym roku postanowiłem nie skupiać się na robieniu zdjęć. „CowboyKash”, Hubert i inni robią to o niebo lepiej i sprawniej ode mnie. Stawałem w różnych miejscach z boku widowni i skupiłem swoją uwagę na ludziach, którzy przybyli na koncerty. Jak że byłem dość widoczny często kończyło się to fajnymi rozmowami na temat tego, co widać i słychać na scenie.

Na temat organizacji nie trzeba się rozpisywać. Jak zwykle wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Nie obyło się bez małych potknięć, ale przy tak dużej imprezie zawsze jakieś są. Jednak w przypadku Wolsztyna jest ich tak niewiele i są takie małe, że można je pominąć milczeniem. Dbanie o wygodę zarówno artystów jak i mediów oraz innych gości festiwalu można uznać za znakomite. Tworzenie atmosfery na zapleczu to przecież również ważny element koncertów. Wypoczęty, w znakomitym humorze artysta, na scenie wznosi się na wyżyny swoich możliwości. Dokonanie tego przy tak skromnym zapleczu jest moim zdaniem warte uznania.

W tym roku zadbano również o większą wygodę publiczności. Niektórzy widzowie skarżyli się na to, że mało jest miejsc siedzących. Ja na takiej imprezie mógłbym stać przez cały czas. Zawsze zamiast stać można, co zawsze jest lepsze, tańczyć. Wielu widzów z tego skorzystało. Jednak nie wszyscy są tak wytrzymali i zaprawieni w „bojach”.

W tym roku organizatorzy postanowili pozwolić na zbliżenie się ogródków z piwem i przekąskami bliżej do sceny. Było to dobrym pomysłem. Nawet głośnie rozmowy przy stolikach nie były w stanie zagłuszyć tego, co słychać było z głośników. Duża w tym zasługa znakomitego nagłośnienia i pracy całego zespołu technicznego

A ze sceny było słychać dużo i dobrze.

Jak pisałem wcześniej występ HTB był dla nas jakby tłem do powitań, więc słuchaliśmy go trochę mniej uważnie.  Jednak to, co słyszeliśmy podobało się nam ogromnie. HTB to profesjonaliści. Niczego nie można im zarzucić. Ich występy zawsze są postawione na najwyższym poziomie. Ich interpretacje piosenek wykonywanych przez Alana Jacksona należą do moich ulubionych. Głos Marcina brzmi jakby urodził się w „stanach”. Jednego, czego mi brakuje w ich występach, to nowych utworów. Nie jestem aż tak często na ich koncertach, żeby mnie one znudziły, ale Panowie proszę o nowości. Tak ich mało mamy w polskim country. Wiem, że jesteście perfekcjonistami. Ale nie czekajcie zbyt długo. Dawajcie, co tam macie w szufladach. Wyciągnijcie to na światło dzienne, a najlepiej nagrajcie na płycie.

Po Honkach sceną zawładnął Allan Mikušek. Słuchałem go już po raz trzeci. I nadal jestem w jego twórczości zakochany. Zrobił znakomite show. Ludzie wokół nas słuchali z zapartym tchem. Musimy się wybrać na jakiś festiwal do naszych południowych sąsiadów. Jeśli tam jest więcej takich talentów jak Allan na pewno się nie zawiedziemy.

Pierwszą gwiazdą festiwalu, która przybyła z Nashville, był Ray Scott. Ray porwał tłum swoim niezwykle mocnym głosem. Pewnie jakby wysiadło nagłośnienie również byłby słyszalny daleko od sceny. Po kilku piosenkach jednak, przyszło lekkie rozczarowanie. Jego występ był jak dla mnie zbyt monotonny, zbyt jednolity. Jakbym słyszał różne wersje jednego utworu. Nie jestem znawcą, ale podobne odczucie miało również kilku widzów, z którymi udało mi się porozmawiać.

Być może występujący w poprzedniej edycji „CZYSTEGO COUNTRY” Billy Yates tak podniósł poprzeczkę, że teraz chce się więcej. I jeśli tylko ktoś jest odrobinę słabszy to wydaje się jakby był dużo gorszy. A to tylko złudzenie w porównaniu do innych. Oby jak najwięcej takich Scott’ów było na Wolsztyńskim festiwalu. I w ogóle na wszystkich imprezach Country w Polsce

Na koniec sobotniego koncertu na scenę wyszedł zespół z innego naszego państwowego sąsiada - Vixva z Litwy. Dziewczyny trochę podrosły i wypiękniały LaughingLaughing. W ich głosach również było słychać ogromną zmianę. Widać, że pracowały przez ten ostatni rok ciężko. Aż miło było słuchać ich występu. Dobór repertuaru również znakomity. Ci co zostali do tych późnych godzin nocnych nie zawiedli się. Brakowało mi tylko wykonania utworów po litewsku. Chciałoby się posłuchać jak brzmi Country w tym języku

Na koniec sobotniego dnia organizatorzy zafundowali widzom sztuczne ognie, do hymnu festiwalu, utworu LONSTARA „Co to jest to country?”,. Szkoda tylko, że nie wzięli pod uwagę rosnących wokół widowni drzew, które zasłoniły cześć widowiska dla niektórych widzów.

Drugi dzień festiwalu miał rozpocząć występ „Strefy 50”. Niestety popołudniowa drzemka spowodowała, że zaspaliśmy na ten koncert. Od znajomych z widowni dowiedzieliśmy się, że występ nie był do końca udany z powodu choroby gardła wokalisty. Kilkakrotnie przepraszał za ten fakt.

Następnym wykonawcą był zespół z Niemiec „Hillbilly Deluxe”. Dobre wykonanie różnych utworów country. Jedni widzowie mówili, że im się podobał inni, że nie za bardzo. Mnie osobiście nie porwali.

Potem wystąpiła Alicja Boncol. Co tu napisać? Super, super i jeszcze raz super. Alicja zawsze na koncertach daje z siebie wszystko i to słychać. Czysta przyjemność stać wśród publiczności, która jest co do jednego zachwycona występem artystki, który jest na scenie.  Publiczność w Wolsztynie była zauroczona.

Alicja promowała swoją nową płytę i śpiewała głównie utwory na niej zawarte. Zaśpiewała z nią również zaproszona na scenę Krysia Mazur. Jeszcze jej dużo brakuje do naszej ulubionej wokalistki, ale z każdym występem jest lepiej. Występy młodych wokalistów z uznanymi gwiazdami dają im szkołę i podnoszą ich umiejętności. I o to chodzi. Jeśli młodzież będzie brała przykład z takich wokalistek jak Alicja to polskie Country tylko na tym skorzysta.

Głównym daniem tego dnia był występ Georga Hamiltona IV, Georga Hamiltona V i COLORADO BAND. COLORADO promował na tym festiwalu swoją nową płytę „ACROSS THE OCEAN”. Koncert na festiwalu w Wolsztynie był jednocześnie premierą tej płyty.

Występ promujący płytę był poprzedzony występem COLORADO  i Georga Hamiltona V. Był to żywiołowy występ na pograniczu country i rocka. Moim zdaniem rewelacja, mimo że bardziej lubię tradycyjny nurt Country. Jednak takie występy jak ten bardziej pasują do imprez plenerowych i bardziej porywają tłumy, które na nie przychodzą. Ludzie przychodzą na pikniki przede wszystkim żeby się dobrze bawić. Żywiołowe występy bardziej im to umożliwiają.

Po tej dawce energii na scenę wkroczył George Hamilton IV. Jakbyśmy przenieśli się w lata 70 ubiegłego wieku. W ich najlepsze chwile. Hamilton IV to wielki artysta. Mimo swoich lat wciąż zachwyca swoimi występami.

W trakcie występu Hamiltonów i Colorado, na scenie pojawił się Michał Lonstar. Wszyscy razem wykonali parę utworów z nowej Colorado. Patrząc na nich przypomniał mi się oględny na wideo zapis koncertu The Highwayman.

Płyta “ACROSS THE OCEAN” jest wynikiem wieloletniej współpracy Georga Hamiltona IV, Georga Hamiltona V i LONSTARA z zespołem Colorado. Znakomicie, że mogliśmy w Wolsztynie uczestniczyć w promocji tej płyty.

Po występie Colorado z Hamiltonami sceną zawładnął Michał Lonstar z Lonstar Bandem. I znowu, co tu pisać? Zawsze jest tak samo. Znakomite tradycyjne, czyste Country. To, co ja lubię najbardziej. Chociaż nowoczesne Country też do mnie przemawia, jeśli jest na wysokim poziomie.

Koncertów Michała słucham z wielką radością. Szczególnie jego ostatnia płyta przypadła mi do gustu. Ubolewam tylko, że tak mało było piosenek z polskimi tekstami. Może w następnej będzie ich więcej.

Nie można zapomnieć o tancerzach. Przerwy pomiędzy koncertami muzycznymi umilali tancerze z zespołu Rodeo i Dallas Country. Na tancerzy zawsze miło popatrzeć. Zawsze też ich występy budzą duże zainteresowanie i są nagradzane burzą oklasków. Ty razem również nie było inaczej. Oba zespoły pokazały się widowni z najlepszej strony

Przebywając wśród widowni słuchałem, o czym mówią, jak odbierają występy poszczególnych zespołów i artystów występujących na scenie. Doszedłem do wniosku, że aby festiwal osiągnął sukces ważna jest różnorodność. Przemieszanie tradycyjnego Country z nowoczesnym, młodości z doświadczeniem, szybkich utworów z balladami, to prosta droga do wielkiej imprezy. W Wolsztynie każdy znajdzie coś dla siebie. Wśród widowni słyszałem zarówno głosy negatywne, jak i pozytywne w czasie różnych występów. I to jest tak jak powinno być. Jednemu podobał się występ Vixvy, drugi wolał Raya Scotta. Byli tacy, co zachwycali się występem Lonstara z zespołem, innym do gustu przypadł Janusz Nastarowicz z zespołem Colorado. Ci, którzy znakomicie bawili się na występie Ali Boncol, odpoczywali przy Hamiltonie V. I to  jest normalne. Dlatego właśnie uwielbiam Country. Za jego różnorodność. Każdy coś znajdzie dla siebie. I do tego żeby się zachwycić i do tego żeby ponarzekać i skrytykować.

Oczywiście w Wolsztynie najwięcej było takich, którzy bawili się przez cały czas. Zachwycali się każdym występem i nagradzali brawami każdego wykonawcę.

Fani Wolsztyna szczególnie podkreślali możliwość porozmawiania i zrobienia sobie zdjęcia z ulubionym artystą. Jest to znakomity pomysł wart powielenia na innych imprezach. W Wolsztynie rzeczywiście widać, że artyści są dla nas, fanów. Nawet Hamilton IV mimo swojego wieku i zmęczenia koncertem nie uchylał się od tego zadania. I robił to z dużym wdziękiem i szacunkiem do swoich rozmówców. Do ostatniego człowieka, który chciał się choć na chwilę z nim spotkać twarzą w twarz.

 Możliwość kupienia płyty po występie i otrzymania autografu jest również znakomitym pomysłem. Płyta taka jest nie tylko świetną pamiątką, ale również zabraniem do domu cząstki tej atmosfery, która panowała na koncertach. Każdorazowe włączenie takiej płyty przypomina chwile spędzone w czasie festiwalu. Podkreślali to zarówno młodzi jak i starsi. Zarówno ci, którzy z muzyką country zetknęli się po raz pierwszy, jak i ci, którzy od wielu lat spotykają się na różnych imprezach i mają w swojej płytotece wiele albumów różnych wykonawców.

Wielu widzów podkreślało również to, że mogą w rzeczywiście piknikowych warunkach wysłuchać zderzenia muzyki z kolebki stylu (Ray Scott, Hamiltonowie) i tego jak ją czują rodzimi artyści. Usłyszenie najlepszych spośród artystów z krajów sąsiadujących z Polską też jest doceniane.  

Tegoroczny festiwal był sukcesem zarówno organizacyjnym jak i duchowym. Bawiliśmy się znakomicie. Akumulatory podładowane w pełni. Na pewno wrócimy tu znowu i będziemy wracać zawsze.

Czy da się uniknąć porównywania Wolsztyńskiej imprezy z Mrągowska czy jakąś inną? Pewnie nie. Chociaż można spróbować. Każda impreza jest inna i każda ma swoich fanów i przeciwników. Są tacy, którzy wolą Mrągowo i tacy, którzy wolą Wolsztyn. Są również tacy, którzy kochają obie. A znajdą się pewnie i tacy, dla którzy najlepsza imprezą Country będzie Wiślaczek. Życzmy sobie żeby tych imprez było jak najwięcej i żeby były coraz lepsze.

Wolsztyn w wielkiej mierze przyczynia się do popularyzacji Country w naszym kraju. Imprezy promujące festiwal, które odbywają się w wielu miastach są również znakomitym pomysłem na promocję Country. Tak trzymać.

Do zobaczenia w Wolsztynie za rok. Na pewno przyjedziemy.

Piotr „dzidzia” Pleskot

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone © Wortale.net -